wiadomo..zima... Dawidek wiecznie przeziębiony.....a wyprawy z Dawidkiem do łatwych nie należą...
pamiętam jednak naszą pierwszą wyprawę nie do lekarza, nie na rehabilitację...ale do prababci na urodziny...do ukochanej prababci, która tyle dni przesiedziała z Dawidziem przy szpitalnym łóżku....a teraz w końcu mogliśmy "przywieźć" babci jej prawnusia do domu :)
w drodze do prababci i babci :) |
wyprawa to była niesamowita...pakowaliśmy się chyba z 3 godziny....pokój wyglądał jak po wojnie...
a że postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o babcię Dawidzia i zostać tam na noc... to zabraliśmy mnóstwo Dawidowych rzeczy...nie mówiąc już o podstawowym sprzęcie takim jak tlen, dwa ssaki, respirator, strzykawki do karmienia itd.....
byłam bardzo szczęśliwa: po pierwsze, że zobaczę babcie i mamcie, a po drugie, że mogę w końcu im "przywieźć i pokazać wnuka/prawnuka" a nie jedynie zapraszać ich do szpitala na odwiedziny...., że w końcu będzie normalnie...jak u każdego.....
nie było :P :P nie tym razem
jak tylko ruszyliśmy to Dawidzio poczuł się trochę gorzej więc musieliśmy podłączyć go do respiratora....ja siedziałam z tyłu z Dawidziem i trzymałam mu rurkę od respi, żeby przypadkiem np. przy nagłym hamowaniu, nie wyrwała mu pół szyi.....
no więc jedziemy, jest miło i przyjemnie....a tu nagle widzę, że maska z samochodu się otworzyła na maxa i nagłe hamowanie.....myślałam, że auto wybuchło :P autentycznie...szok.....
....całe szczęście trzymałam rurkę....
a tu się okazało, że uderzyliśmy w jakieś duże zwierze- chyba jeleń, któremu udało się uciec.....
pół samochodu w rozsypce....patrze na Małego Fazolka...a on sobie śpi....jak gdyby nigdy nic :) :)
wszyscy cali i zdrowi:) jak to się mówi szczęście w nieszczęściu.....
no i tak się skończyła nasza podróż na urodziny.... całe szczęście udało nam się tym pokaraszowanym autem wrócić do domu- do naszego mega wielkiego bałaganu.... było kilka godzin pakowania no więc i kilka godzin rozpakowywania ..... masakra
a wieczorem ten dzień nagrodziłam sobie dużą ilością dobroci :D- chipsy, czekoladki, ciasteczka hmmm:)
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
samochód u mechanika była kilka tygodni....
w końcu go odebraliśmy i kilka dni później jechaliśmy z Dawidziem do szpitala na badania krwi.
Dojechaliśmy bez problemu, uffff tym razem nie "zaatakował" nas żaden jeleń czy sarenka.
W szpitalu też wszystko ok, udało się pobrać krew bez większego problemu (czasem jest problem, bo Dawidzio ma mega gęstą krew).
Wychodzimy ze szpitala i pakujemy naszego łobuza do auta.
Fazolek już w aucie, a my jeszcze jakieś tam sprawy załatwiamy przed samochodem, przymknęłam drzwi, żeby na Dawidka nie wiało, bo przecież zima i może nam się przeziębić.
Nie mija kilka sekund i chcę wejść do samochodu a tu....upss drzwi zamknięte....otwieramy wszystkie drzwi po kolei i wszystkie zamknięte....
Klucze... gdzie są klucze??....a klucze w aucie ......
wpadam w panikę....Dawidowy tatuś trochę mniej.....musimy zbić szybę i to szybko...tylko którą? żeby żadne odłamki szkła nie wpadły na Dawidka ....
decyzja padła...szyba od kierowcy...bo Fazolek leży za siedzeniem od kierowcy i całe szczęście jest osłonięty budą od gondoli.....
Dawidowy tata widzi ludzi przy samochodzie, podbiega i pyta o jakiś ostry sprzęt do wybicia szyby, oni pomagają ale bezskutecznie...szyba wciąż cała...a ja coraz bardziej panikuję....biegam tam i z powrotem, szukam dużego kamienia....mam ! biegnę...stukam o szybę tym kamieniem i nic.....
jeszcze większa panika...
Dawidowy tatuś ma teraz inny sprzęt (nawet nie pamiętam co dokładnie),uderza raz w szybę, drugi raz i w końcu szyba pęka uffff...... Fazolek uratowany.....
A Fazolek co? Fazolek śpi, jak gdyby nigdy nic....ale poodsysać go było trzeba ..... udało się tak naprawdę w ostatnim momencie....
Aniołek czuwa nad nami :D :D nad roztrzepanymi (ale tylko czasami) rodzicami też :)!
i tak bez szyby wracaliśmy do domu....mieliśmy koc w samochodzie i zrobiłam z niego parawan żeby nie wiało na Fazolka i na mnie przy okazji też nie :D
....a tego dnia zaraz po szpitalu musieliśmy jechać z Dawidziem jeszcze do neurologa.... i pojechaliśmy ale pożyczonym samochodem.....
takim przygodom z samochodem mówimy stanowcze NIE :D